Konie

Ameryka Południowa – Argentyna – Wyprawa konna po Patagonii

Ameryka Południowa – Argentyna – Wyprawa konna po Patagonii

Przed nami fantastyczna przygoda wyprawa do El Calafate – miasta w argentyńskiej  Patagonii, w prowincji Santa Cruz, na południowym brzegu Jeziora Lago Argentino.

Wyprawę pod patronatem ZABOOKUJ będziemy relacjonować na bieżąco!

Program wyprawy:

16 lutego (środa)
Warszawa 10:05 – Madryt 13:55

W Madrycie będziemy mieli  8 godzin na przesiadkę, więc pewnie wyskoczymy na miasto trochę poszaleć 😉 Zabieramy zatem po 50 euro lub więcej na madryckie uciechy.

Madryt 22:05 – Buenos Aires 06:30 (17 lutego) Buenos Aires 14:30 – El Calafate 17:50

W El Calafate mamy zarezerwowany samochód, z którego będziemy mogli korzystać do 1 marca.
Wykorzystując to, że mamy własne auto chcemy zobaczyć kilka ciekawych miejsc po drodze, których nie ma w planie wyprawy, między innymi malowidła naskalne sprzed 9 tys. lat, czy wioskę El Chalten ze wspaniałymi skalistymi iglicami Fitz Roy czy Cerro Torre.

2 marca (środa)
El Calafate 12:23 – Buenos Aires 17:48

Buenos Aires 22:00 – Madryt 13:40 (3 marca) Madryt 15:15 – Warszawa 18:50

ZACZYNAMY WYPRAWĘ

Przy pakowaniu musieliśmy pamiętać o limicie bagażu głównego (20 kilo), a także o zrobieniu też rezerwy. Zabieramy dwa namioty 2-osobowe i musimy podzielić się nimi na lotnisku do transportu.

I rzecz najważniejsza przeciwwiatrowe i ciepłe ubrania, ciepłe śpiwory, kremy z filtrem, aparaty fotograficzne i paszporty!

 

W pełnej gotowośći: Tomek, Wojtek – przewodnik, Maja i Jola.

Lecimy!!!

16 luty 2011 środa

– Wylot 10:00  – Polska Warszawa-Madryt
– Przylot 14:17 – Hiszpania Madryt

Jest pochmurno, a temperatuta tylko 7st.C, niezbyt ciepło ale przynajmniej nie – 10 st.C jak u nas w Polsce w ostatnich dniach.

17 luty 2011 czwartek

– Jesteśmy w Buenos Aires, temperatura 25 st.C! Hura! W końcu ciepło! Do godz. 17:00 mamy czas na zwiedzanie.  Ach boskie Buenos…

– Czekamy przed odprawą do wyjścia, już nie możemy się doczekać, zapowiada się atrakcyjnie. W ostatnim numerze „Końskiego Targu” i „National Geographic” opisywana jest Patagonia jaką poznamy.

– godz. 7:57 czasu lokalnego. Krótkie spodenki, klapki, koszulka… brakuje jeszcze drinka, a pomyślelibyśmy, że jesteśmy w raju. 26 st C. Przed nami wypad na miasto i kolejny trzy godzinny lot, ale wcześniej argentynski krwisty befsztyk 🙂

– godz.14:00 czekamy na przelot do El Calafate

– godz.18:03  Cel lotniczej podróży osiągnięty. Jesteśmy w EL Calafate. Miasteczko bardzo turystycznie nastawione, mnóstwo małych sklepików i knajp w klimacie dzikiego zachodu. W nocy byliśmy na koncercie grup muzycznych połączonym z kramem z różnymi miejscowymi specjałami. Krajobraz jak z filmu o dzikim zachodzie, góry, szutrowe drogi i siwa wypalona zieleń.

18 luty 2011 piątek

– Po 11 godzinach podróży po szutrowych drogach dojechaliśmy do Menelika, naszej estancji gdzie będziemy przebywać przez tydzień czasu ,,… Okolica jak z bajki, czas się zatrzymał, zasięg skończył się 500 km wcześniej.

19 luty 2011 sobota

– Musieliśmy już wstać, bo to w końcu 7:30. Pogoda się psuje, nadciągają chmury i zaczęło wiać ale na szczęście jest w miarę ciepło.  Po skromnym śniadaniu wyjeżdżamy z młodym gaucho Ignacio w teren w celu przygotowania na jutrzejszy rajd. W górach spędziliśmy 11 godzin, konie sprawdziły się znakomicie.

20 luty 2011 niedziela

– Planowany wyjazd na godz. 10.00 został przesunięty na 14.00 z powodu 35 st.C. W 6 koni, w tym jeden towarowy, wyjechaliśmy w nieznane. Przez góry potoki i pola dotarliśmy na miejsce o godz. 20.00. Rozbiliśmy namioty, a potem wspólna kolacja z gauchami w postaci baranka opiekanego nad ogniskiem – niebo w gę..e.

21 luty 2011 poniedziałek

– Budzimy się nad ranem u stóp skalistych gór, spoglądamy na pastwiska, a koni brak. Nawet prowadzącego siwka, który miał związane przednie nogi skórzaną opaską. Gaucho wsiadł na innego konia, zniknął na 30 minut aby wrócić z całą gromadą do obozowiska. Zjedliśmy tradycyjne śniadanie w postaci ciasta i herbaty. Ruszamy na kolejne dzikie stepy przez kolejne 10 godzin z przerwą na posiłek. Wieczorem dotarliśmy do leśnej chaty, która była naszym obozem przez kolejne 4 dni. Na kolację sami robiliśmy pierogi z mięsem – empanadas a potem lulu spać w śpiworach na drewnianych piętrowych pryczach.

– pierwsza wędrówka na koniach, które okazały się przeciętnego wzrostu i w mgnieniu oka nabraliśmy zaufania. Strome stoki oraz zbocza pokryte samymi kamieniami i urwiste górskie rzeki były niczym dla naszych wierzchowców. Wyruszyliśmy w teren, nasza czwórka i gaucho o imieniu Ignacio 26 letni Argentyńczyk z Groy. Przebyliśmy ponad 30 kilometrów głównie stępem ale również dzięki zróżnicowanym terenom były też galopy. Wszystkie trasy mam zapisane w GPS. Las i góry czyli nasz rajd, codziennie przebywaliśmy ponad 30 kilometrów, pierwszy nocleg w górach wśród gaucho, naszym przewodnikiem był 48 letni Manuel, który był dla nas przewodnikiem, kucharzem i niosącym opowieści starszym kolegą.

Wieczory niezwykle ciepłe wśród 3 pozostałych pasterzy okazały się bardzo interesujące. Codziennie kładziemy się około 3 w nocy spać czasu polskiego czyli o 11 lokalnego, budzimy się około 11 czyli tutaj o 7. W lasach i górach przebywaliśmy do czwartku 24-02-2011, gdzie udało się poznać wszystkie stany pogody tutejszego klimatu czyli upał ponad 35 stopni, który opóźnił nasz wyjazd pierwszego dnia z godziny 10 na 14, porywiste wiatry, deszcz.

Spaliśmy w namiotach, górskiej chacie, bez prądu, zasięgu, woda z górskich rzek, jezior, istny survival. Gaucho, to górscy pasterze, którzy opiekują się bydłem i owcami przez okres 6 miesięcy w roku, później schodzą do wsi. Stepy, strome zbocza, niewiele lasów z niskimi drzewami oraz dużo górskich potoków, to architektura Patagonii. Ludzie bardzo życzliwi, nigdzie nie ma prądu tylko generatory i baterie słoneczne, drogi asfaltowe to luksus. W większości przemierzamy szlakami kamienistymi i szutrowymi, a główna argentyńska trasa Ruta 40 ciągnie się przez 5000 tyś. kilometrów i w większości w Patagonii w 80 procentach to szlaka, kamienie. Przemieszczamy się samochodem marki Volkswagen GOL, tutaj literka F straciła na ważności i wszystkie samochody na rynku argentyńskim jej nie posiadają.
Jedzenie: rano typowo kawa, mate lub woda i chleb z dżemem, ciasto drożdżowe i ewentualnie płatki z mlekiem – nic więcej, wieczorem około 8 obiadokolacja czyli mięsko, empanadas czyli pierogi z farszem np. mięso z baraniny lub ser pokrojony z szynką, czyli ich specjalność. W górach jedliśmy podobnie Manuel przyrządzał wszystko sam osobiście, ogólnie nie pozwalają turystom włączać się w przygotowania ponieważ uważają że powinni ugościć ich w całej okazałości.

Konie bardzo łagodne, dostałem najszybszego wałacha, który bił na głowe w galopach wszystkie inne, mam uwiecznione na kamerze nasze galopy, w których zostawiałem wszystkich w tyle z minami niezadowolenia. Zrobiłem już ponad 1200 zdjąć w przepięknych sceneriach, mam nakręcony film.

22 luty 2011 wtorek

– Wstajemy w górskiej chatce, przed nami jezioro i kolejne kilometry konnych wędrówek. Tym razem stępy po wodnistych górskich przesmykach w pobliżu parku narodowego. 8 godzin w siodle. Kolacja w wykonaniu Manuela: mięso baranie pokrojone, ziemniaki, papryka, kukurydza, pomidor i wędzone powietrze w całym domku.

23 luty 2011 środa

Ciasto, herbata, kawa i wyjazd nad piękne jezioro ale mam fotki!!! i zarejestrowane na gps. Inne klimaty – trochę deszczowo i więcej lasów. 8 godzin w siodle, galopy. Mój rumak Lucero (ma latarnię na głowie) jest mistrzem kierownicy i startuje z 4 biegu, nikt nie ma szans.

24 luty 2011 czwartek

– Pakujemy cały przesiąkniety wędzonką bagaż i wracamy do Menelika. Trasa ponad 10 godzin, zielony krajobraz, upalnie i miejscami bardzo wietrznie. Kolejne galopy i moje zwycięskie finisze, które mam nagrane. Rumak Lucerno w galopie uklęknął na 2 przednie nogi i podniósł się momentalnie. Myślałem że będzie „gleba”. Maja jadąc obok widziała akcję i była pewna, że zaliczę „koziołka”. Wierzchowiec wspaniały i nie było gleby ani koziołka. Niesamowity Lucerno.

25 luty 2011 piątek

– W Meneliku zapędzamy dwa siwe  konie. Dwóch gaucho i nasza czwórka polskich gaucho po górach goni, znakomita zabawa w wiekszości galopy i przy pomocy psów, które obok koni są tak samo ważne, udało się osiągnąć cel. Wieczorem pieczony baran i uroczysta kolacja zakończona wyłączeniem generatora. Takie tu reguły. Kto ma prąd ma władze, a lodówki są na gaz.

26 luty 2011 sobota

– Wyjeżdżamy w drogę powrotną odwiedzając park narodowy, jeziora. Wracamy z Menelika przez okoliczne atrakcje turystyczne przez El Chantel do El Calafate na lodowiec i do ostatniego hostelu. Miasteczko – o zgrozo- nikt się tu nie spieszy jak na filmach. Mamy problem z paliwem bo nie ma i nie wiadomo kiedy bedzie – luz. Udało się w innej wiosce. Dojechaliśmy na oparach 80 km. Na camping nie dotarliśmy, bo rzeka zalała drogę, więc trzeba było zawrócić i znaleźć inny nad jeziorem.

27 luty 2011 niedziela

– krótki 2 minutowy kontakt telefoniczny uspokoił, że wszystko dobrze się układa i od jutra kolejna dawka informacji sms

Zwiedzanie i jazda naszym Golem (Golfem). Miasteczko z własnym gimnazjum ale i tak w Polsce jest nowocześniej. Wracamy w dół do Calafate. Śpimy pod mostem w namiotach na największej trasie w Argentynie Ruta 40, a ruch …jeden samochód na 6 godzin.

28 luty 2011 poniedziałek

– Kilka ciekawych miejsc. Miedzy innymi malowidła skalne sprzed 9000 lat. Dojeżdżamy do El Chalten miejscowości typowo turystycznej. Obiad smakowity – stek i znów niebo w gę..e. Nocleg na campingu pod namiotami.

Siedzę w kafejce internetowej w Chalten przy granicy z Chile.

Wyjazd w środę i w czwartek jesteśmy w Warszawie około 18.50. Jeżeli samochód nie splata nam figla, a jest to dla niego nie lada wyzwanie szczególnie drogi, które stanowią tu wielką atrakcję. Miasteczka przypominają scenerie z filmów Hitchocka czyli malutkie, dziury zabite dechami, ludzie kompletnie nigdzie się nie spieszą, dział marketingu umarłby w pierwszym dniu istnienia, zasięg komórkowy w Patagonii nie istnieje, tylko w El Calafate i poza tym nigdzie. Spokój, jakby czas zatrzymał się w miejscu.
Pewnego dnia dojechaliśmy na stację aby zatankować ale okazało się, że nie ma benzyny, zapytanie kiedy będzie odbiło się o puste ściany sklepu jak echo i wróciło do naszych uszu bez odzewu. Ponownie skierowaliśmy prośbę i w odpowiedzi okazało się „może jutro, może pojutrze” nikt nie wie. Pojechaliśmy na ostatnich kroplach benzyny do następnego oddalonego niespełna 80 kilometrów kolejnego miasteczka, gdzie była stacja ale dojechliśmy o godzinie 21:04 czyli 4 minuty po zamknięciu i niestety nikogo już nie było. Na szczęście okoliczny mieszkaniec poszedł do domu po operatora dystrybutora i udało nam się zatankować.
Nazajutrz po południu wracając zajechaliśmy ponownie do smutnego typowego argentyńskiego miasteczka i paliwa nie było w dalszym ciągu. Na twarzy właściciela stacji w dalszym ciągu widniał stoicki spokój.
Tutaj życie wiedzie się jak w 19 wieku, spokój, żadnych luksusów, podczas meczy piłki nożnej na stacji benzynowej, gdzie jest zapewne jedyny telewizor gromadzą się tłumy, które podziwiają najlepszą ich zdaniem drużynę piłki nożnej popijając szklaneczką piwa. Ogólnie pije się tu tylko wino, potem piwo i prawie w ogóle żadnego mocnego alkoholu. Konie stanowią bardzo ważny środek transportu, ponieważ w góry nic innego nie pojedzie. Ogrzewanie tylko gazem, prąd z generatora, woda z górskich strumyków. Wypasanie owiec, baranów, krów, przy każdej ulicy ciągnący się kilometrami płat z siatki oddzielający estancje od siebie i od drogi.

Trzymajcie się ciepło, tutaj ponad 25 stopni, ale zima już wkrótce dotrze, czyli około czerwca i patrząc na zdjęcia, śniegu nie brakuje, również muszą kuć przeręble, jedyna pociecha,  że zima tutaj trwa tylko 2 miesiące. Konie zimą chodzą jak zwykle, teraz puszczane są samopas na pola, na ogromne kilkutysięczne hektary i zawsze wracają do stajni, jedzą tylko trawę i raz dziennie granulat. Kute są na 4 kopyta ale ogólnie zaniedbane, nie ma zwyczaju czyszczenia koni ani kopyt przed jazdą. Sprzęt jeździecki bardzo prymitywny, kupiłem wędzidło używane przez tutejszych, siodło typowo westernowe bardzo wygodne, kocyk i dwie gąbki, gaucho zwykle w berecie z antenką lub kapelusz, który również już zakupiłem. Buty tutejsze niby tenisówki rzadko kowbojki. Nasz gaucho Manuel typowy ma 48 lat, a wygląda na 60, niesamowity człowiek, ożenił się z Francuską fotograf o 10 lat młodszą, która przyjechała zrobić tutaj sesje, mają dwoje dzieci ale on mieszka tu ona tam.

Po powrocie urozmaicę opowieści fotami.

1 marzec 2011 wtorek

– Dojeżdżamy na lodowiec, ostatnie zakupy w miasteczku. Solidny obiad standardowo o 21 czasu lokalnego czyli w Polsce noc 1 rano.

2 marzec 2011 środa

– Wylatujemy o 12.30 do Buenos Aires przez Ziemię Ognistą miasto Usuhaia (międzylądowanie). W Buenos będziemy około 19.00, a o 22.00 wylot do Madrytu.

3 marzec 2011 czwartek

– Planowany odlot z Madrytu do Warszawy o 14.00, w Warszawie około 18.50.

Argentyna: kraj bardzo zróżnicowany pogodowo i terenowo. Panuje spokój, zadowolenie, wszędzie uśmiechnięci tubylcy, Społeczeństwo żyje piłką nożną, a nie polityką. Estancja, czyli nasze gospodarstwo agroturystyczne odizolowane jest od miejskiego zgiełku z uwagi na dzielące je duże odległości oraz fatalne drogi kamieniste i szutrowe. Nie widać policji. Wszyscy palą papierosy, nawet dzieci. Pije się głównie wino i piwo, rzadko mocniejszy alkohol. Gaucho żyja zgodnie z tradycją. Są skromni i niewymagający. Są szczęśliwi. Pasą krowy i owce na mięso. Konie i psy to ich narzędzia. W El Calafate w stanie Santa  Cruz telefony komórkowe są codziennością. Poza miastem nie ma zasięgu, dlatego automaty telefoniczne na stacjach mają powodzenie. Wczoraj było rozpoczęcie roku szkolnego, bo tutaj koniec lutego, to koniec lata i wakacji. Chłopcy i dziewczyny byli ubrani w białych fartuchach.

Zaraz wylatujemy. Jest słonecznie.

kontakt@zabookuj.eu

Gruzja rajd konny

T.C.

Komentarze

Prześlij nam newsa