
Zakopane, słońce góry i górale…
Ten wyjazd planowaliśmy od bardzo dawna. W styczniu wydawało się, że do maja to szmat czasu. W tym roku wolne dni tak się ułożyły, że wystarczyło wziąć trzy dni urlopu, by mieć ponad tydzień wolnego 🙂 Tym sposobem mogliśmy spędzić osiem dni w górach.
Bilety na pociąg chcieliśmy kupić dużo szybciej, gdyż wiedzieliśmy, że nie tylko my wpadliśmy na pomysł spędzenia majówki w Zakopanym. Udaliśmy się do kas grubo przed wyjazdem, ale okazało się, że bilety można kupować najwcześniej miesiąc przed podróżą. Musieliśmy więc jeszcze trochę poczekać. Gdy przyszedł właściwy czas sprzedaży, tańszych kuszetek już nie było. Zostały tylko te drogie. Przeliczając wychodziła kwota ponad 500 zł! Rozbój w biały dzień! Pięćset złotych za szesnastogodzinną podróż polskimi kolejami?! O nie! Już wtedy nie mieliśmy wątpliwości żeby pojechać samochodem.
Po przemyśleniu wszystkich za i przeciw, zdecydowaliśmy się na wieczorną podróż. Wyruszyliśmy w piątek zaraz po pracy. Przed nami było ok. 10h jazdy, ale daliśmy radę. "Zakopiankę" pokonywaliśmy o północy więc było puściutko. Dotarliśmy na miejsce przed drugą w nocy.
Pierwszy dzień pobytu był rozpoznawczy. Zrobiliśmy zakupy, odwiedziliśmy Krupówki, targowisko pod Gubałówką, itp. Usilnie poszukiwaliśmy krótkich spodenek, bo pogoda mile zaskoczyła i nagle zrobiło się lato. Poruszaliśmy się na piechotę, bo do centrum nie mieliśmy daleko 🙂
Drugiego dnia, na zaprawę, postanowiliśmy iść do Doliny Kościeliskiej. Wyruszyliśmy pieszo przez centrum, mijając skocznie narciarską i Drogą pod Reglami szliśmy do Doliny Kościeliskiej. Po drodze mieliśmy okazje napić się żętycy z buncu. Było bardzo ciepło więc z chęcią zwiedziliśmy Jaskinię Mroźną. Doszliśmy do schroniska Ornak, gdzie mogliśmy sobie odpocząć. Tam właśnie poczułam pierwsze pęcherze 😛 Wracaliśmy tą samą drogą. Mimo plastrów, obtarte pięty zaczęły dawać w kość, tak że ostatni etap naszej wędrówki pokonywałam idąc na palcach. Auć… Ładna mi zaprawa, przez większość pobytu leczyłam nogi 🙁
Poniedziałek i wtorek pod znakiem Słowacji. Całe szczęście nie trzeba było dużo chodzić ;P We wszystkie miejsca dało się podjechać samochodem, no prócz jaskiń.
Zwiedziliśmy zamek w Kiezmarku, przepiękne ruiny Spiskiego zamku oraz prywatną jaskinię Zła Dziura.
Wtorek poświęciliśmy na poznanie Jaskini Bielańskiej – cudowna!
Szczegóły z pobytu na Słowacji opisze w osobnym artykule.
Kolejny dzień – moje urodziny 🙂 spędzone na szczycie Kasprowego Wierchu 🙂 Sznur ludzi czekających na wjazd trochę nas przeraził. Na oko cztery godziny stania grrrr…. Byłam jednak dobrej myśli. W ostateczności czekaliśmy tylko 2,5h. Wjazd nową kolejką emocjonujący, ale nie tak bardzo jak starymi wagonikami. Wtedy bardziej bujało. Na górze, mimo wysokiej temperatury, leżał śnieg i stok narciarski był jeszcze czynny. Śmiesznie było patrzeć na narciarzy zjeżdżających w krótkich rękawkach oraz turystów chodzących po śniegu w klapkach.
Moje nogi powoli zaczęły się goić więc następnego dnia postanowiliśmy wejść na Nosal. Chcieliśmy wyruszyć z samego rana, ale ciemne chmury schodzące z gór, nie zwiastowały niczego dobrego. Przyszła burza z gradobiciem. Po niej znów wyszło słonce, zrobiło się ciepło i mogliśmy ruszać na szlak. Widok z Nosala na Kuźnice i kolejkę na Kasprowy jest ujmujący. Wieczorem spotkaliśmy się z przyjaciółmi na piwku.
W piątek odwiedziliśmy Dolinę Pięciu Stawów. Pobudka wcześnie rano, szybkie śniadanko, kanapki, kurtki, buty na zmianę do plecaka i jedziemy. Udało nam się zostawić auto na parkingu tuż przy wejściu do Tatrzańskiego Parku. O tej porze, to nie problem, później już nie wpuszczają i na Łysej Polanie robi się gigantyczny korek. Szliśmy szlakiem w kierunku Morskiego Oka, aż do Wodogrzmotów Mickiewicza, gdzie zaczynała się trasa do Doliny Pięciu Stawów. Po drodze mieliśmy okazję zobaczyć jak dowożone jest zaopatrzenie do schroniska. Początkowo jedzie quad, który dzielnie pokonuje skały i kamienie. Następnie towar przekładany jest na skuter śnieżny, który podjeżdża pod mały, towarowy wyciąg linowy prowadzący do schroniska.
Szczerze mówiąc widok skutera w połowie drogi nas zaniepokoił, świadczyło to bowiem o zaśnieżonej dalszej części szlaku 😛 I tak, też było. Spora pokrywa śnieżna zalegała na końcowym, najtrudniejszym etapie trasy, tworząc prawie pionowe podejście na szczyt. Klęłam pod nosem, bo coraz bardziej czułam, że przemakają mi buty. Bez raków i czekanu było ciężko, ale daliśmy radę. W schronisku przesiedzieliśmy ponad 2h, czekając na polepszenie pogody, bo zaczął padać deszcz. Na spokojnie mogliśmy wysuszyć ubrania, buty oraz zjeść coś ciepłego. Przepyszna gorąca pomidorówka od razu polepszyła mi humor 🙂 Dolina Pięciu Stawów podobno jest piękna. Hm… tego nie wiem, bo wszystko było pokryte śniegiem, a stawy zamarznięte. Schodziliśmy inną trasą, trochę łagodniejszą, ale dłuższą, obok Siklawy. Wodospad także w większości okrywał śnieg. Mijając ludzi, którzy szli do góry, zwracaliśmy uwagę na ich buty, uśmiechając się pod nosem widząc trampki, półbuty czy sandały 😀
Ostatni dzień pobytu w Zakopanym poświęciliśmy na kupowanie pamiątek i oczywiście oscypków. Myśl o jutrzejszym wyjeździe nie napawała nas optymizmem.
Zdążyłam się przyzwyczaić do górali, zgiełku, nawet do turystów. No i konie, duże silne – takie jak lubię. Muszę przyznać, że były bardzo zadbane, dobrze odżywione i czyste.
Ach góry….. Zakopane….. Teraz już wiem, że jest to miejsce dla mnie. Już tęsknię za widokiem koni, bryczek, a przede wszystkim za stukotem końskich kopyt, który codziennie mnie budził 🙂
A.S
Wszystkie zdjęcia zamieszczone na portalu chronione są prawami autorskimi i stanowią wyłączną własność portalu zabookuj.eu. Zabrania się kopiowania, reprodukowania, publikowania, umieszczania w Internecie, przesyłania, transmitowania, rozpowszechniania i/lub modyfikowania.
Komentarze