Gruzja Kaukaz Tuszetia rajd konny
GRUZJA – TIBILISI- TUSZETIA – trasa konna i trekkingowa
Dla przyjaciół moich, przyjaciół portalu zabookuj.eu oraz chętnych zwiedzenia Gruzji na końskim grzbiecie.
07-09-2012 (piątek)
Przelot z lotniska F. Chopina w Warszawie (15.20 Aerosvit) do Kijowa (przesuwamy czas o 1 godzinę do przodu). Lotnisko w Kijowie zaopatrzone wystarczająco, a barszcz ukraiński poprawił humory, bo mieliśmy opóźnienie wylotu do Tibilisi o ok. 3 h, czyli wylot z Kijowa o 00:40. Czas spędzony na lotnisku uświadomił nam, że oprócz naszej polskiej ekipy na lot do Gruzji oczekują również inni Polacy. Grupa 3 podróżników na czele z Mariuszem z Warszawy oraz samotni podróżnicy jak np. Maciej, który zwiedził już sam Ukrainę, a teraz Gruzję. To był pierwszy moment, gdy człowiek zadaje sobie w samotności pytanie: Jak będzie w Gruzji? Co nas czeka? Czy będzie niebezpiecznie? Nadal uważam, że w nieznane warto w grupie.
08-09-2012 (sobota)
Przelot z Kijowa do Tibilisi trwał 2,5 godziny i miłe przywitanie celników – buteleczka gruzińskiego wina. Na zmęczonych podróżnikach zrobiło to ogromne wrażenie. Przesuwamy czas o kolejną godzinę do przodu (w Polsce 2:00 w Gruzji 4:00 nad ranem). Była chwila na wymianę LARI (2 LARI = 1 DOLAR). Ostatecznie lepiej zaopatrzyć się w Euro. Szybki, bo 30 minutowy przejazd busem do Hostelu Opera. Hostel w centrum Tibilisi prowadzony jest w sezonie przez Polaków. Przed hostelem polska flaga dodała otuchy tym bardziej, że naprzeciwko znajduje się Ministerstwo Spraw Zagranicznych chronione 24h/dobę. Po 2 godzinach snu i zasmakowaniu pierwszej gruzińskiej potrawy chaczapuri dość późno, bo o 12.00, wyruszyliśmy w wielogodzinną podróż do Omalo. Po krętych szutrowych drogach poradził sobie 7 osobowy japoński Delicate. O godz. 20.00 dotarliśmy do miejsca bez prądu z kilkoma domostwami. Cieszyliśmy się z każdego cywilizowanego elementu. Bardzo doceniliśmy latarki np. „led’owe”.
Kolacja była wspaniała: chaczapuri, chleb puri, zupa pomidorowa, ser owczy i tuszecka herbata – czaj sprawiła, że nasz układ pokarmowy się zakochał.,
09-09-2012 (niedziela)
Dopiero rano okazało się gdzie jesteśmy. Dech zapierał w piersiach nie tylko z powodu już dużej wysokości, bo ok. 2900 m n.p.m. Sprzęt foto-video jak w chińskich rękach pracował na wysokich obrotach. Obawa, że coś przeoczymy była wielka. Nie mogliśmy zbyt długo trwać w osłupieniu, bo śniadanie i punkt kulminacyjny tuż tuż czyli spotkanie z rumakami i przewodnikiem. Śniadanie znów rozbawiło podniebienia. Racuchy z powidłami, ser owczy, chleb i czaj nie chcieliśmy kończyć ale pasja podróżowania na grzbiecie końskim była silniejsza.
Pierwszy niewielki i wielki problem. Oczy już wielkie, bo gruzińskie, naszego przewodnika Chwicze zrobiły się większe gdy dotargaliśmy nasze bagaże. 20 kg to za dużo, jeżeli nie ma konia jucznego. Dla porównania nasz przewodnik miał bagaż ok. 5kg zapakowany w worek po ziemniakach. Jak przystało na gruzińską gościnność koń przewodnika został bardzo obciążony, aby amazonki Iwona i Karolina mogły wygodnie w siodłach westernowych z przypiętymi sakwami przemierzać Kaukaz. Reszta załogi z niedowierzaniem wskoczyła na drewniane siodła mając nadzieje, że niedługo dziewczyny zrobią zamianę.
Chwicze nasz przewodnik ma 26 lat, ominęła go nauka rosyjskiego i angielskiego. Nie rozmawiał z nami przez 2 dni, bo nasza ekipa tylko ciut po rosyjsku i bardziej po angielsku. Cały czas obserwował nasze poczynania, a my jego. Działaliśmy szybko na domysłach, spostrzeżeniach i naszym doświadczeniu jeździeckim.
Początek rajdu godz. 10.00 w 13 stopniowym odczuciu i już lekko zmoczonych tobołach. Dobrze, że pogoda zmienna jest. Mokry las raczej przypominał lasy Amazonii na Kaukaziu.
Wizyta w cerkwi.
Temperatura wzrosła do 20 st. raz słońce raz zachmurzenie i prawie bez wiatru. Teren był przyjazny mimo, że góry i góry. Ten czas nie był stracony. Każdy dogadywał się ze swoim rumakiem. Mój skarogniady Araczia ok. 3 letni wałach o wys. 150 cm okazał się dzielnym młodym twardzielem niespieszącym się za stadem. Niespodziewanie ominęliśmy nasze pierwsze miejsce noclegowe – domostwo w Diklo, aby jeszcze tego dnia postawić kopyta na granicy Gruzja-Czeczenia-Dagestan.
W jednej chwili pojawili się pogranicznicy. Przyjaźni, lecz bardzo stanowczo poprosili o paszporty. Krótkie spotkanie zakończyło się pierwszym lanczem o 15.30. Odczucie tego miejsca trudno opisać, ponieważ radość dotarcia i na przemian powaga niedawno zakończonej wojny z myślą o ukrytych jeszcze niedawno snajperach napawało dziwnym uczuciem.
Nagrobek przedstawiający portret młodego partyzanta wprawiał w zadumę.
Diklo jak większość wiosek w górach zbudowana jest z kamienia łupkowego z pięknie wyrzeźbionymi drewnianymi balkonami. Zauważyliśmy powiew brzydkiej nowoczesności, czyli pojawiły się domostwa pokryte zamiast kamieniem to blachą położoną w mało profesjonalny sposób. W Diklo w ciągu dnia nie ma prądu. Specjalnie dla turystów hotel zaopatrzył się w agregat prądotwórczy marki Honda, dzięki któremu wieczorem była ciepła woda i prąd włączony na ok. 2h. Niektórych urządzeń nie zdążyliśmy naładować ale był maksymalny zasięg sieci komórkowych.
Gospodarze przywitali nas czarną kawą o smaku czekolady. Pokój 4 osobowy przypominał czasy naszych pradziadków z puchowymi pierzynami. Na ścianach filcowe makatki i wyszywane obrusy przedstawiające zwierzęta oraz sceny walki człowieka z lampartem kaukazkim.
Przed kolacją nasza ekipa nie miała dość wrażeń dlatego pieszo udaliśmy się w góry. Zadyszka dała wszystkim do myślenia oraz utwierdziła, że na grzbiecie końskim jest o wiele łatwiej. Na łupkowej skale zostawiliśmy nasz ślad POLSKA 09/2012. Na skraju lasu kolejny ślad nowoczesności – w formie tablicy informacyjnej opisującej historię wioski Diklo oraz drewniany stół z widokiem na wioskę, bydło i konie. Na stole znaleźliśmy świeczki jak bierki wykonane z masy pszczelej bardzo szybko palące się. Po powrocie z pieszej wędrówki czekała na nas kolacja. Gorący kapuśniak, wspaniałe chaczapuri, ser owczy, chleb pszenny, racuchy, bułki ziemniaczane oraz cudowna sałatka z pomidorów, ogórków, cebuli, papryki, szczypioru i pietruszki. Wszędzie czuło się zapach kolendry i górskiego zioła bekt kondora. W tym czasie nasze konie pasły się na ogromnych przestrzeniach niestety ograniczone kilkunastometrowymi sznurami przywiązanymi do przednich pęcin.
Wieczorem, gdy światła zgasły gospodarze, sąsiedzi i my turyści zasiedliśmy przy stoliczku przed domem aby delektować się tutejszym trunkiem o nazwie czacza (50-70%). Gruzińska wódka z winogron rozochociła starszych tubylców, aby porozmawiać po rosyjsku. Nocne rozmowy przeplatane wschodnimi językami sprawiły, że nasze narody zawsze się dogadają. Nie można było szybko zasnąć. Zimna noc, sprężyny w łóżkach – to nie było ważne, bo liczył się kolejny dzień.
Trasa: Omalo – Shenako – Diklo
10-09-2012 (poniedziałek)
Poranek przywitał nas słońcem. Szybkie śniadanie z gruzińską czaczą, chaczapuri, pakowanie już trochę mniejszych tobołków (kilka rzeczy zostało u gospodarzy na pamiątkę np. karimata), siodłanie i wzruszające pożegnanie z tubylcami i heja w góry Kaukazu. Tuszetia czekała na pionierów takiej wyprawy. To było wyzwanie nawet dla gruzińskiego przewodnika, który cały czas się zastanawiał czy Polacy sobie poradzą. Po czaczy i wspaniałościach kulinarnych nawet się nad tym nie zastanawialiśmy. Wg GPS tego dnia poruszaliśmy się na wysokościach między 1900 – 2500 m n.p.m. Pod górę na rumakach, a z góry na własnych nogach. Większość z nas pierwszy raz uprawiała trekking z koniem. Przemierzaliśmy bardzo strome zbocza i często błędnik szwankował. Mimo niebezpiecznych sytuacji znajdowaliśmy czas na podziwianie roślinności, a szczególnie ziół w Tuszeti. Główną atrakcją zielarską była roślinka z delikatnym fioletowym krótkim kwiatostanem, z której parzy się czaj – tuszeńską herbatę. Zapach jest nie do zapomnienia.
Przeprawa przez rwąca rzekę była dla nas nie lada wyzwaniem, było na tyle niebezpiecznie na grzbiecie, że rumaki same musiały wykorzystać swoją motorykę i chęć przetrwania, aby przedostać się na drugą stronę, a my po wąskiej kładce. Widok był ekstremalny Chwicze z koniem obciążonym tobołami, a za nim reszta stada pomiędzy wielkimi głazami walczyli o to by nurt nie zabrał wszystkich. Jeszcze przez dłuższą chwilę staliśmy w osłupieniu. Przejście przez kładkę dla ludzi wydawało się łatwe.
Tego dnia jeszcze raz powtórzyła się sytuacja gdzie konie musiały iść luzem za przewodnikiem tym razem wspinać się pod górę bez jeźdźców. Wszyscy dostaliśmy sporej zadyszki i skierowaliśmy swój podziw na przewodnika i rumaki. W Polsce nie ma takich dzielnych koni, ale nie ma się co dziwić ta rasa żyje w tych rejonach od setek lat.
Góry, doliny, kamienne podłoże i kute na 4 kopyta, ciągły ruch, ekstremalne warunki powodują ogromną wytrzymałość, którą bardzo doceniliśmy. Krótko przed zachodem słońca dotarliśmy do Dartlo. Za raz po tym zerwał się silny wiatr, padał deszcz, a szczyty gór pokrył śnieg. Zmiana pogody nastąpiła wciągu jednej godziny.
Wieczorem zobaczyliśmy prawdziwego Tamadę. Zderzenie z gruzińską tradycją było niezapomniane. Oczywiście syto zastawiony stół i toasty z winem lub czaczą. Tamada to najważniejsza osoba przy stole. To on opiekuje się gośćmi i decyduje o szybkości podnoszenia toastów. Wygłaszane toasty są jak, krótkie podziękowanie, marzenie i opowieść o ważnym: za rodzinę, za gospodarzy, za Tuszetię, za przyjaźń polsko-gruzińską…Toast jest wygłaszany w pełnym skupieniu „z serca” i powagą.
Trasa: Diklo – Chigho – Dartlo
11-09-2012 (wtorek)
Zapowiadał się ekstremalny dzień. Punktem kulminacyjnym było zdobycie przez naszą konną ekipę wysokości ok. 3060 m n.p.m. Niestety padły baterie w GPS/Garminie i nie będzie ona przedstawiona w formie mapy GPS. Wyruszyliśmy z Dartlo. jak co dzień ok. godz. 10.00. Po burzowej nocy z opadami śniegu czuliśmy, że dzisiejsza pogoda nie będzie nas rozpieszczała. Zasililiśmy nasze plastikowe butelki w wodę ze strumienia i do przodu bez wiadomego planu. Plan znał tylko Chwicze, który był nadal milczący potem zrozumieliśmy – bał się o nas, mimo że nikt nie narzekał i wszyscy świetnie sobie radzili.
Nasz szczyt zdobywaliśmy przez kilka godzin, konie przystawały, co chwilę, aby odpocząć i skubnąć coraz bardziej skąpą roślinność górską. Wyczerpane konie na stoku odpoczywały odciążając stawy, a przemarznięci jeźdźcy podziwiali tęcze poniżej naszej wysokości – piękny i niecodzienny widok był akcentem, dla którego było warto. Na szczyt dotarliśmy we mgle, na tej wysokości jedyna roślinność to trawa w żółto-rudawym kolorze. Niestety na szczycie nie było odpoczynku, wręcz przeciwnie równinę pokonaliśmy w dużym tempie pieszo trzymając konie za sznurkowe wodze. Uprawianie trekkingu z koniem w ręku jest emocjonujące, gdy tempo konia i prowadzącego jest identyczne. Dwa rumaki nie były do tego zdolne zwalniały przy każdej okazji nawet naturalne metody porozumienia nie przynosiły efektu. Szybkie tempo nadawane przez prowadzącego zaczęło być przyjemne. Ciało od wewnątrz zaczęło się rozgrzewać i mokre ubrania, o dziwo powoli wysychały. Odcinek pokonany pieszo miał kilka kilometrów. Teren był bardzo zróżnicowany. Najpierw skąpa roślinność, a za chwilę zielony las. Przebycie kilku strumieni górskich o szer. 4-5 m napawało śmiechem, bo śliskie kamienie nie raz pomagały zmoczyć nogi. Konie nadal odpoczywały w stępie, co chwila skubiąc tuszeńskie zioła.
Po kilku godzinach w zmiennej pogodzie raz słońce raz deszcz dotarliśmy do kolejnej noclegowni w Verkhovani. Punkt turystyczny, kilka drewnianych domków dla turystów prowadzony przez Pati i Anę.
Po wspaniałym lunchu suszyliśmy ubrania w polowej kuchni z piecem. Po rozeznaniu terenu, zrobieniu materiału foto i video natknęliśmy się na izbę, w której skompletowano materiały historyczne rodziny. Stare fotografie, naczynia, buty, meble, narzędzia, które tworzyły mini skansen.
To certyfikowane turystycznie miejsce na szlaku trekkingowym, zaopatrzone było w informatory o Tuszeti. Chwicze pokazał nam całą zaplanowaną trasę. Rozmawialiśmy verbalnie, czyli palcem po mapie. Po wymianie tak istotnych informacji zaproszono nas do wspólnego stołu, przy którym zaczęliśmy robić gruzińskie pierogi chinkali. Nauka lepienia zajęła 2 minuty i może nie z gruzińską, ale turystyczną dokładnością trzymaliśmy tempo. W Tuszeti nie jada się mięsa wieprzowego tylko wołowe i baranie.
Bardzo zmęczeni zasypiając marzyliśmy o kolejnych przygodach.
Trasa: Dartlo – Dano – Chesho – Girevi – Parsma – Dadikurta – Verkhovani
12-09-2012 (środa)
O godz. 9.00 śniadanie 9.45 już na rumakach bez tobołów podążyliśmy na spotkanie z prawdziwymi pasterzami.Tego dnia dołączył do nas Gruzin, u którego był wcześniejszy nocleg. Jego rumak od początku trasy pobudzał konie do galopu.
Foty przy wodospadzie, lunch z pasterzami, spotkanie z groźnymi owczarkami kaukaskimi i wolność w galopie na drewnianych siodłach oraz długo niezapomniana opowieść o dużej ilości wilków i niedźwiedzi atakujących stada owiec.
Oczekiwanie na kolacje było codziennością. Już po śniadaniu marzyliśmy o smażonych z czosnkiem bakłażanach, pomidorach, zapachu kolendry, buraczkach, nadziewanych pieczonych papryczkach. Wszystko miało głęboki odmienny smak natury. Tamada wznosił toasty za pokój na świecie, za turystów, wszystkich, którzy zginęli w wojnie z Rosjanami, za kobiety oraz gospodarzy. Kolejna uczta, spotkanie ze Szwedami i Izraelitami, gorący prysznic zakończył emocjonujący dzień. We wspaniałych nastrojach z domieszką czaczy czekaliśmy na kolejny, okazało się rano, słoneczny dzień.
Trasa: Verkhovani – Tsaro – Indurta – Etelta – Verkhovani
13-09-2012 (czwartek)
Wyruszyliśmy z Verkhovani. Piękna pogoda. Konie wypoczęte, kilka ciekawych przepraw przez górskie strumienie. Punktem kulminacyjnym był szczyt, na którego wierzchołek dostaliśmy się bez rumaków. Do tej pory nie widzieliśmy takich widoków. Zrobiliśmy tam 1 godzinną sesje zdjęciową. Taki widok zapamiętuje się do końca życia, a fotografie przypomną te chwile. Zasięg komórkowy był wystarczający, aby bliskim w Polsce oznajmić, co tu widzimy. SMSy chodziły migiem brakowało tylko tanich MMSów. Punkt docelowy był blisko.
Na drodze przywitała nas Tina z owczarkiem kaukazkim. Potem poznaliśmy jej męża Robinsona. Ich chata z kamienia miała już ponad 200 lat. Pradziadek Tiny przeprowadził się w to miejsce z Czeczeni.
Po sesji fotograficznej krów o zachodzie słońca zasiedliśmy do najwspanialszej kolacji tej wyprawy.
Chwicze przyrządził szaszłyki z baraniny, na stole pojawiły się ostro-kwaśny sos do baraniny, duszona baranina z ziemniakami w warzywach. Nie zabrakło sera owczego, chleba, świeżych warzyw: sałaty, rzodkiewki, pietruszki, szczypioru. Popijaliśmy to wszystko słynna już czaczą tym razem malinową i czajem – herbatą z innych tuszeńskich ziół.
Dzień zakończyliśmy w blaszanym domku z blaszaną podłogą. Tego dnia zaczęły się śnić koszmary i zaczynało brakować powietrza. Dopiero w Polsce zrozumieliśmy, dlaczego?.
Trasa: Verkhovani – Jvarboseli – Beghela – Dochu – Gogrulta – Vestomta
14-09-2012 (piątek)
Dopiero rano Chwicze oznajmił, że toboły zostają, a my będziemy w blaszaku spać jeszcze jedną noc. Nie zdążyliśmy powiadomić rodzin w Polsce, że kolejny dzień bez zasięgu nie oznacza, że coś się nam stało. Tego dnia doceniliśmy polski komfort i kontakt ze światem. To tylko 2 dni, a takie uzależnienie od ciepłej wody, telefonów i prądu. Relacja on-line na portalu zabookuj.eu została przerwana. Można było sądzić, że utknęliśmy! Po krótkim przyswojeniu tej informacji nasze szare komórki zwróciły uwagę na inną informację od gospodyni Tiny, że dzisiejsza trasa będzie piękna i jedziemy kłusować na boskie pstrągi.
Trasa była piękna, ale dla mnie najbardziej niebezpieczna. Zbocza gór, które przemierzaliśmy były bardzo strome i kamieniste. Ścieżki nie przekraczały szerokości ok. 30 centymetrów. Połów pstrągów zajął kilka godzin.
Główni wędkarze Robinson i Chwicze zniknęli na długi czas, a my ryliśmy na kamieniach oznaki już tęsknoty za Gruzją. Zdaliśmy sobie sprawę, że niedługo powrót do Polski.
Mieszkańcy Tuszeti zamieszkują góry od maja do ok. 25 września, ponieważ warunki pogodowe nie pozwalają na egzystęcję w tak trudnych górskich warunkach. Stada owiec, bydła i koni schodzą i wchodzą ok. 1 miesiąca i w tym okresie jedyna droga dojazdowa z Omalo do Alvani jest nieprzejezdna. W większości pasterze mają swoje domy/gospodarstwa niedaleko Alvani dużej miejscowości gdzie ich dzieci chodzą do szkół.
Kolacja powaliła nas kolejny raz z nóg. Pstrąg i jego ikra zdobył uznanie, jako danie na wieczór i ranek. Gorące mleko od krowy na sam koniec uczty nie spowodowało żadnych dolegliwości.
Trasa: Vestomta – Vestmo – Potok Ortskali – Vestomta
15-09-2012 (sobota)
Ranek ze smażonym pstrągiem poprawił humory nocnej burzy i rannego tuptania po blaszanej podłodze sąsiadów. Szybka relacja treści i obrazów snu Karoliny. Kilka głębszych oddechów, aby zasilić płuca do zdobycia kolejnych przestworzy. Ten dzień okazał się bardzo ciekawy, ponieważ byliśmy obserwowani.
Cudowne widoki.
Podróżując w górach konno jesteśmy bardzo widoczni, a zwierzęta i tubylcy, których nie widać, z ciekawości obserwują nasze poczynania.
Shrolta – miejsce gdzie jest zasięg, droga dojazdowa, gorąca woda i wspaniali starsi Gruzini. Przywitano nas tuszeńskim koktajlem. Zaprawione kubki smakowe czaczą i czajem nie mogły znieść tego smaku. Aby nie wywoływać wojny polsko-gruzińskiej szybko wchłonęliśmy koktajl i z ciekawością znów oczekiwaliśmy kolacji.
Przy kolacji kolejna niespodzianka, nie wspominając cudownej fasoli, bakłażanów i tuszyńskiej herbaty nasi goście zaczęli grać i śpiewać dla nas po gruzińsku. Nasza ekipa odwdzięczyła się śpiewem z repertuaru „Hej sokoły”. Dopiero tego dnia starszy Gruzin przetłumaczył nam słowa przewodnika. Chwicze był z nas bardzo dumny i w całej Tuszeti było słychać o naszej dzielnej ekipie.
Trasa: Vestomta – Zhvelurta – Shtrolta
16-09-2012 (niedziela)
Ostatni ranek na koniu podczas tej wyprawy. Chłonęliśmy każdy element, aby utkwił w naszej pamięci i pozostawił najcenniejsze, czyli wspomnienia. Dzisiaj naszym celem było Jezioro Oreti, a potem Omalo. Ten dzień był drugim w najwspanialsze widoki. Trasa do słynnego szmaragdowego jeziora prowadziła przez rezerwat rododendronów. Cudowny widok, bo był w początkowej fazie nabierania jesiennych kolorytów. Ktoś stwierdził „ jak tu musi być bajecznie wiosną”. W szeregach ekipy dało się odczuć smutek i melancholię. Fakt – ostatni dzień wyprawy.
Omalo było nam znane, ale zdążyliśmy zobaczyć jeszcze wieżę zabytkową.
Trasa: Shtrolta – Khiso – Jezioro Oreti – Omalo
17-09-2012 (poniedziałek)
7.30 Wyjazd z Omalo bez śniadania. Przed nami 7 godzinna podróż do Tibilisi. Po drodze kilka fotek i wprawne omijanie pierwszych stad bydła, owiec schodzących z gór przed zimą. Ciekawostka jest oznakowanie stad owiec różnymi kolorami.
Po drodze Alvani (lunch u przewodnika),
Telawi ( zakup gruzińskiego wina od producenta) i Tibilisi.
Szybkie zakupy w centrum Tibilisi i nareszcie wieczór gruziński w restauracji.
Tańce trwały do rana i kolejne nowe smaki. Głównym daniem było chinkali, fasola, kurczak z czosnkiem chleb oraz dzbany wina gruzińskiego.
Nie chcieliśmy zasypiać, dlatego wieczorem wdrapaliśmy się na górę z widokiem na Tibilisi. Pierwszy raz kupowałam arbuza o 2 nad ranem. Spaliśmy zaledwie 3h.
Trasa: Omalo – Alvani – Telawi – Tibilisi
18-09-2012 (wtorek)
O godz. 6.00 opuszczamy Hostel Opera, aby zdążyć na lotnisko na przelot o 8.50 czasu gruzińskiego. Przestój na lotnisku w Kijowie i o 14.30 wylądowaliśmy w Warszawie.
Ciekawostki kulinarne
Puri – pszenny chleb wypiekany na wewnętrznych ścianach dużego owalnego pieca
Chaczapuri – placek z serem, można go kupić w Tibilisi oraz jeszcze bardziej rozsmakować w górskich domostwach. Danie z dużą ilością oleju przypomina również omlet z twarogiem. Niezapomniany smak.
Chinkali – jak pierogi z mięsem (bara nie lub wołowe) i wywarem lub serem (starte ziemniaki i ser owczy)
Warto wiedzieć
– Wylot samolotem z Warszawy – Kijów – Tibilisi (koszt od 400 -1200 PLN w zależności od czasu rezerwacji)
– na lotnisku w Tibilisi można wymienić walutę na LARI (2 LARI=1 DOLAR)
– koszt przejazdu samochodem z Tibilisi do Omalo ok. 300-400 lari
– waga bagażu max do 15kg, latarka, śpiwór, obuwie trekkingowe, sakwy lub pas wspinaczkowy na wodę i mały aparat, duży aparat fotograficzny, który zmieści się do sakwy, plastikowa butelka z „dziubkiem” do wody, plastry na obtarcia, tbl.przeciwbólowe,
– sakwa może służyć jako bagaż podręczny
– worek foliowy na bagaż
– wewnątrz zapakować ubrania w przezroczyste torby foliowe najlepiej na zamek
Dziękuję wytrwałym czytelnikom
W czasie pobytu w Gruzji portal zabookuj.eu relacjonował to wydarzenie na podstawie informacji przekazywanych sms i gps on-line z rajdu konnego do dziewiczej Gruzji.
Z trzech stron naszego kraju jak na gwizdnięcie zjechali amatorzy wypraw konnych. Wiesław ze Szczecina, Karolina z Poznania, Iwona z Gdańska oraz główny organizator Adam z okolic Poznania. Spotkanie miało miejsce w Warszawie na lotnisku im. Fryderyka Chopina. Planowany wylot odbył się bez opóźnień o godzinie 15.20 czas polskiego. Podróż podzielona została na przelot do Kijowa a następnie do Tibilisi skąd transportem samochodowym do miejsca, z którego miał rozpocząć się właściwy rajd.
Sielanka trwała do momentu przekroczenia naszej granicy, przelot z Kijowa do Tibilisi został przesunięty o 4 godziny, więc załoga konna czekała na lotnisku oprócz planowanych 4 godzin jeszcze dodatkowe 100% czasu. Sen okazał się rarytasem, więc jak to na delicje przystało został skonsumowany w niewielkiej ilości i dalej do Gruzji.
Sobota godzina 6.00 czasu gruzińskiego przylot do Tibilisi. Lotnisko robi wrażenie nowoczesnej metropoili. Przejazd do Hostelu Opera prowadzonego przez Polaków. Po skromnym śnie pora na śniadanie czyli „chaczpuri” placek z serem i ładujemy siły do 7 godzinnej drogi do punktu docelowego Omalo. Hostel położony zgodnie z poniższym:
Sobota – przejazd samochodzem w osiem osób do Omalo – Kaukaz Tuszeti 2900 mnpm, Garmin przydaje się nawet tutaj, wskazując bieżącą wysokość. Temperatura 13 stopni pada deszcz i mgła. Po ośmiu godzinach jazdy dojeżdżamy do celu.
Niedziela godzina 10.00 czasu oczywiście lokalnego zakładamy westernowe siodła i w drogę na tutejszych rumakach. Około godziny 14 dojeżdżamy do granicy czeczeńsko-dagestańskiej. Pogoda słoneczna, brniemy dalej na wysokości 2213 mnpm.
Zbliżamy się do wieczorenej kolacji, drewniana chata będzie naszym miejscem noclegowym. Konie luzem jedynie przednia noga spętana długim sznurem sznurem. Kolacja i kawa o smaku czekolady w temperaturze 20 stopni na wysokości 2160 mnpm.
Legenda:
A – Omalo
B – Shenako
C – Diklo
Jedzenie wyśmienite, prąd z agregatów włączany jedynie na noc specjalnie dla przyjezdnych turystów to wizytówka kaukazkich gospodarzy. Dzisiejszego dnia wędrowaliśmy również pieszo, spotkaliśmy pograniczników, którzy spisali dane z naszych paszportów, a mieszkańcy bardzo gościnni.
Zdjęcia na bieżąco są wykonywane, dodatkowo kamera video oraz kamera GoPro po powrocie pozwolą nam jeszcze bardziej przeżyć niezapomniane chwile bardziej realistycznie.
Kolejne odsłony już jutro…
Poniedziałek 10.09.2012.
Teren coraz bardziej ekstremalny, musimy schodzić z koni aby wejść pod górę, jest zbyt stromo i zbyt wąsko, więc nie możemy pozwolić sobie na ryzyko przedwcześnie zakończenia wycieczki. Nieznacznie schodzimy i obecnie jesteśmy na wysokości 1935 mnpm (godzina 14.00 czasu gruzińskiego). Nowy przepis na zioła na zimowe wieczory – herbata czaj o wspaniałym aromacie – przepis po powrocie na łamach zabookuj. Przewodnik o dzwięcznym imieniu Chwicze biegle włada językiem gruzińskim i to by było na tyle. Bieżąca lokalizacja:
Przebyta trasa Diklo (A), Chigho (B), Dartlo (C).
Po południu – leje i burza, jedziemy bez jucznego konia, więc ważne jest minimalne obciążenie naszych rumaków. Odpoczywamy i czekamy na kolacje.
Wtorek 11.09.
Przebywamy trasę od miejscowości Dartlo poprzez Dano, Chesho, Dadikurta z finałem w Verkhovani. Przekraczamy magiczną wysokość ponad 3060mnpm sami nie mogliśmy uwierzyć w dokonany sukces.
Punkty mapy:
A – Dartlo
B – Chesho
C – Verkhovani
D – Dano
E – Dadikurta
Środa 12.09.
Kolejny dzień w siodle. Dzisiaj przemierzamy miejscowości Verkovani (A), Tsaro (B), Indurta (C), Etelta (D) i wracamy do Verkovani.
Czwartek 13.09 – bynajmniej nie pozostał pechowy…
Dzisiejszy dzień stał pod znakiem szaszłyków z baraniny, którymi zajadaliśmy się na zakończenie dnia.
Przebyliśmy trasę od miejscowości Verkovani (A), Alisgori (B), Jvarboseli (C), Dochu (D), Gogrulta (E), Vestomta (F).
Według poniższej trasy:
Piątek 14.09.
Trasę rozpoczęliśmy od miejscowości Vestomta. Dalej na południe przemierzaliśmy szlaki, aby w połowie drogi zatrzymać się na posiłku nad rzeką Ortskali gdzie łowiliśmy pstrągi o pobożnej nazwie „boskie” z uwagi na charakterystyczny krzyż na głowie. W ciągu dnia przebyliśmy ponad 20 kilometrów. Po sytym posiłku powrót na północ do bazy w miejscowości Vestomta.
Przebieg trasy: Vestomta (A), Vestimo (B), rzeka Ortskali (C), powrót do Vestomta.
Sobota 15.09.
Kolejne górskie klimaty, przemierzamy przełęcz. Dzisiejsza trasa od miejscowości Vestomta (A), Sanigolo (B), Zhvelurta (C), Shtrolta (D).
Wysokość 2600 mnpm.
W końcu znaleźliśmy się w zasięgu sieci GSM możemy wysłać SMS do kraju. Do pełni sukcesu dodajemy prąd i ciepłą wodę, którą się nie możemy nacieszyć. Piękna pogoda, ciepło i strome zbocza towarzyszyły nam podczas dzisiejszego dnia. Jutro wracamy do Omalo odwiedzając jezioro Oreti.
Codziennie spotykamy się z gruzińską gościnnością, która bardzo ceni nasz naród, Lech Kaczyński widnieje w nazwach ulic, ponieważ nie pozwolił zamknąć gruzińskich drzwi przed światem zewnętrznym. Jest bardzo szanowaną osobistością, tragedia smoleńska jeszcze bardziej połączyła obydwa narody.
Szczególnie widoczna i odczuwalna w podniebieniach jest gruzińska gościnność, stoły zawsze pełne i bogate w tradycyjne potrawy pomimo trudnych warunków i niskiego poziomu życia. W chatach zawsze można wyczuć smak kolendry, pietruszki, cebuli, pomidorów, ogórków i czosnku. Na uwagę zasługują smażona fasola, bakłażany, ser owczy i oczywiście baranina.
Podczas kolejnej tradycyjnej kolacji miło było usłyszeć, że jesteśmy pionierami w rajdzie konnym po gruzińskich szlakach, podziwu dla naszej wyprawy nie było końca – ciekawe czy będą czytać o nas w internecie.
Niedziela 16.09.
Dzisiaj ostatni dzień w siodle. Powoli podsumowanie minionych dni i atrakcji widziane z drewnianego siodła.
Konie, na których mogliśmy podziwiać okolice Omalo mają 150 centymetrów wysokości, budowa proporcjonalna, charakterystycznym elementem są małe kopyta, wszystkie podkute o rozmiarze 1, dla porównania nasze konie średnia wielkość podkowy to nr 3.
Najczęściej uczęszczanym ruchem jest stęp, najczęściej po stromych, skalistych zboczach. Najwyższa wysokość, którą zdobyliśmy to 3060 mnpm. Konie niesłychanie dzielne i wytrzymałe, potrafią przejść po kamiennej ścieżce o szerokości 30 centymetrów pochylonej w dół. Kto zmaga się z lękiem wysokości niestety musi odpuścić sobie powyższe przyjemności.
Uczestniczymy w rajdzie razem z 5 końmi, ten na którym jadę nazywa się Araczia, kolejny Muchama i kolejne dowolnie, ponieważ nie mają imion. Maść – 2 kare, skarogniady, gniady i kasztan. Przygotowano dla nas siodła typu westernowe dla turystek, a dla panów drewniane z poduszką ale wygodne.
Wszyscy mieszkańcy gór opuszczają swoje domostwa miedzy 25 września, a 5 października,, ponieważ w zimie nie ma warunków do życia w górach.
Godzina 13.00 czasu lokalnego – przystanek nad jeziorem Oreti na wysokości 2600 mnpm, przy którym znaleźliśmy ślady spragnionych zwierząt m.in. niedźwiedzia.
16 września Gruzja godzina 18.30 kończymy ośmiodniowy rajd konny.
Dzień kończymy w Omalo, skąd musimy zorganizować jeepa na przejazd do Tibilisi gdzie planujemy ostatnie zakupy i wracamy do kraju.
Poniedziałek 17.09
7.30 czas na wyjazd z malowniczego Omalo. Ruszamy do Tibilisi. O 11.30 zatrzymujemy się w Alvani i dalej przez Telavi aby w fabryce wina zaopatrzyć się we wspaniałe trunki.
14.30 dotarliśmy szczęśliwie do Tibilisi gdzie zatrzymujemy się w znanym z wcześniejszych noclegów Hostelu Opera.
Tankujemy nasze żołądki gruzińskimi pierożkami z baraniną o nazwie chinkali oraz wspaniałym winem przy gruzińskiej muzyce i tańcach do poranku.
Nasza ostatnia trasa przejazdu tym razem przy użyciu mechanicznych koni.
I.C.
Komentarze